//
czytasz...

Piórem i myszą

Powiatowość

Tam się wszystko, co istotne, zaczyna. W lokalności. To znaczy w lokalizacji najbardziej swojskiej, intymnej i czułej. Tam poznajesz urodę świata, jego najbardziej intensywne smaki; istotne uczucia. Nieważne, czy jest to najdłuższa ulica w mieście, zaułek, czy też dom na polanie, przy rzece, na wzgórzu lub przy łąkach.

Budowanie siebie zaczyna się w kolebce najbliższej okolicy: bezpiecznej, życzliwej i przyjaznej. Tu zawżdy ciepłe wiatry zawiewają, koledzy nigdy Cię nie zawiodą, choć czasem dadzą w łeb, a koleżanki… Koleżanki to w ogóle!

Powiatowość jest wejściem w metafizykę istnienia, odkryciem jego tajemniczości. Decydują o tym: intensywność przeżyć, siła przywiązania i miłości oraz niepowtarzalne, wsobne poczucie bycia u siebie. Tam wszędzie jest blisko. Tam wszyscy Cię znają. Tam, nawet gdy nie znają – to i tak jakby Cię znali. Wypełnia Cię dziwność istnienia, choć wcale o tym jeszcze nie wiesz, bo dystans, to fatum umysłu dojrzałego, jeszcze na Ciebie nie spadło. Nie dało Ci w kość.

Zakole rzeki, polana w lesie, podwórko w mieście, bez w ogrodzie są jak archetyp istnienia: zmysłowo ciepłe, ostro ranliwe lub rażące, oczywiste. To przestrzeń szczęścia naturalnego i przynależnego człowiekowi. To Kraina Robienia Nic – intensywnego i bezpretensjonalnego.

A potem… A potem za płotem pojawia się Coś, co ma inne kształty, jest nowe i atrakcyjne. Buduje Cię według innych reguł i zasad, staje się bardziej opresyjne, stawia warunki, formułuje wymagania… Wiodą Cię tam i odkrywasz, że istnieją inne krainy, inne opowieści, nowe ścieżki i rekwizyty. Wkraczasz w czas konfrontacji ze światem. Nic tu nie jest dane raz na zawsze, o wszystko trzeba dbać lub zabiegać, a by coś zyskać, trzeba coś poświęcić. Budzi to niepokój, często  stresuje, wywiera presję…

Dawna kraina szczęścia ciągle istnieje, wiesz o tym, czujesz ją za plecami. Bywasz tam coraz rzadziej, zaglądasz jednak z tą samą ostentacyjną pewnością, że nigdy się nie zmieni…

A potem? Potem bywasz rzadziej i nawet gdy tam jesteś, to tylko w trzech czwartych… W połowie… W ćwierci?

Stajesz się kimś innym, mężniejesz na duchu i ciele, stawiasz sobie nowe zadania, wytyczasz inne cele. Tamta jedyna gałąź przestaje być istotna, zakole rzeki powszednieje, a lipa – mój Boże! – lipa – nawet ona – podsycha, traci gałęzie, obumiera.

Jedyność zaczyna się przeglądać w powszech(d)n(i)ości. Domaga więc luster inaczej ustawianych, mniej dyskretnych, ostrzej podświetlonych…

Powroty bolą, powroty ranią. Są jednak lekarstwem. Są ukojeniem. Nawet gdy towarzyszą im wyrzuty sumienia, że się coś zdradziło, zbyt szybko zapomniało, wypełniło codzienną obojętnością wobec „tamtego”.

Czy w obronie sentymentalnych i tkliwych uczuć warto hamować mechanizmy wydobywania się ze stanu poczwarki? W poczuciu autentycznej troski zawracać z drogi, która musi mieć swój nieuchronny początek? Chronić przed światem w akcie świętej rodzicielskiej paniki?

Nie wiem.